Po po objęciu władzy odkryło bardzo prostą i oczywistą prawdę.Frekwencja wyborcza w Polsce jest licha, więc do wyborów pójdzie w porywach 50 procent narodu. Te procenty są jednak podzielone na graczy politycznych, zatem nawet 25 procent, przyjmując te 50 procent głosujących za 100, wystarczy aby przy kupieniu koalicjanta utrzymać władzę. Dodatkowo skonstruuje się populistyczną niby opozycję, co uszczknie konkurentom procenty poparcia, a faktycznie będzie naszą zewnętrzną flanką i już.
Ale to nie jest jeszcze wszystko. Władzę wzmacniają media, które jak widać z powszchnie dostepnych informacji, można spokojnie kupić, tym bardziej jak zwolennik kieruje tym medium.
Ale to też jeszcze nic. Władza realizując (wg. powyższych założeń i analizy) swój plan, musiała zadbać także o swój twardy elektorat. W jaki sposób to zrobić? Otóż sposób wynaleziono banalnie prosty, elektorat zatrudniono! To tylko pobieżna analiza mechanizmu i działania, jednak pogłębiona może przynieść tylko jeszcze bardziej zatrważający wynik elektorskiego etatyzmu.
Żeby jednak zachować liczbę tej niegłosującej części, władza podjęła bardzo szeroki front propagandowy i działania podległych sobie wszystkich instytucji, aby ta część społeczeństwa albo była już apatyczna, albo zwyczajnie pozbawiona już nadziei na jakiekolwiek inne możliwości, o czym bezpardonowo są nieustannie przekonywani, że tak jak jest, jest OK i tak ma być i utrzymywała się na podobnym poziomie, oczywiście bezpiecznym dla tej władzy.
W tak oto banalny sposób, przy jeszcze innych zabiegach np. uchwalanego prawa, władzę w pozornie demokratyczny sposób można zachować długo. Mały zgrzyt nastąpił w obecnych wyborach lokalnych, ale sytuacja została opanowana, nawet kosztem pozbawienia Polaków tych pozorów jakie dotychczas próbowano zachowywać, choć z coraz mniejszym nawet staraniem się o to. Cios przyjął na siebie koalicjant, bo dla zachowania władzy, tak wychodziło z czystej zimnej kalkulacji. Do przykrycia zdarzenia zaprzegnięto cały dostępny aparat państwowy władzy, mediów i polityczny.
Dlatego wobec tak wypracowanego i realizowanego planu trwania przy władzy, nie ma szans (aby bez zaangażowania tej nieuczestniczącej części Polaków), na tak ustalonych zasadach "demokracji", wygrać władzę i doprowadzić do oczekiwanych zmian. Chyba, że ta część społeczeństwa przeciwna władzy, wyjdzie ze swym protestem na ulicę, a przy tym porwie za sobą jakąś liczbę tych dotychczas nie zaangażowanych wyborczo, mimo tego jednak buntujących się przeciw obecnej władzy i rzeczywistości fundowanej przez nią Polakom.
Dziwię się, że tak nagle naród Polski zaczęło charakteryzować beznadziejne oczekiwanie na powolną agonię, bez żadnego zrywu i walki o swoje narodowe racje i byt. Nie poznaję swojego kraju.
Smutne.